wtorek, 16 kwietnia 2019

K&J / Wenecja

Ta podróż miała się odbyć w listopadzie. Ale dwa dni przed wyjazdem zalało nie tylko Wenecję (tak, to właśnie wtedy były tak popularne zdjęcia kelnerów w kaloszach), ale także wiele dróg i przejazd przez Alpy nie byłby tak kolorowy. 

W ogóle, dlaczego autem tyle kilometrów, przecież są tanie loty. Poza tym, że lubimy jeździć za kółkiem (to chyba już tak genetycznie - tata Karoliny do dziś jest zapalonym kierowcą zawodowym, a tata Huberta dobrych parę lat temu podróżował jako mechanik ciężarówkami na wschód, skąd przywoził np. jeansy i obrączki na swój ślub. Ale to chyba teraz nie czas na tę opowieść). Po drugie - po drodze mieliśmy jeszcze obrany jeden punkt - Lago di Braies. Bo to chyba nawet główniejszy punkt, ale o tym już niebawem! 
Po trzecie był jeszcze punkt Werona i punkt Szwajcaria, o której też parę słów wkrótce, bo tam przygód było ohoho! 
A o czym to my mieliśmy mówić? A, Wenecja! 
Piękna wiosenna pogoda, poza placem Marka nie było tłumów, wręcz pustawo. I cały dzień tak włóczyliśmy się z Karoliną i Kubą, robiąc zdjęcia, jedząc pyszny makaron, lody i wmawiając sobie, że następnym razem bierzemy gondolę. Trochę baliśmy się, że tak popularne miejsce jest zwyczajnie przereklamowane. Otóż nie jest. I na tym zakończmy przed projekcją kilku fotografii :)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz